Dwoje ludzi, ojciec i córka, odcięci od świata na smaganym przez bezlitosne wichury pustkowiu. Zbudowana z długich, hipnotyzujących ujęć symboliczna przypowieść o końcu świata: opowiedziana przy użyciu znikomej ilości słów, pięknie sfotografowana, opatrzona poruszającą muzyką. Pozycja z półki "małe, wielkie kino", skrajnie ascetyczna, wyciszona, jak najbardziej daleka od jakiejkolwiek egzaltacji, a pomimo tego niebezpiecznie wciągająca. To jeden z tych filmów, które albo się kupuje, albo nie - nie ma nic pośrodku. Otwarty na interpretacje, ale bynajmniej nie uważam, żeby była to "wyższa szkoła jazdy", jak uważają niektórzy. Mówiąc dobitnie: nie musisz przeczytać dziesięciu tomów encyklopedii, aby poczuć siłę kryjącą się w alienacji w obliczu rzeczy ostatecznych.